San Vito Lo Capo - bezludna plaża i słońce za jeden parasol

Do San Vito pojechaliśmy w dość niecodzienną jak na Sycylię pogodę - mega zlewę, która z okna pasażera nie pozwoliła na zbyt wiele. Optymistyczni od samego początku daliśmy szansę temu miasteczku, jednak już na samym początku dało nam w kość, bo nie mogliśmy znaleźć miejsca parkingowego. W końcu po ok.40 minutach poszukiwań i zjechaniu kilku uliczek tak zwanego centrum po 15 razy, daliśmy za wygraną i pojechaliśmy na jakieś boczne osiedle. Poszliśmy na spacer. 


Na uliczkach było trochę ludzi, a pogoda zostawiała wiele do życzenia. Od razu rzuciło się nam w oczy, że miejsce jest raczej mekką urlopowiczów, którzy dzięki "Rayanowi" przyjeżdżają tu bardzo licznie. Tłumy jednak teraz poznikały, bo przecież były z cukru i w strachu przed strasznym żywiołem pochowały się w hotelach. Sami również schowaliśmy się pod drzewem, a w ostatnim natchnieniu i za moją nieustanną potrzebą, ruszyliśmy po kałużach w stronę błękitu, całkowicie nieświadomi tego co nas czeka. 

W końcu po zmoczeniu stóp w 7 wodach świata znaleźliśmy zacną hotelową kawiarenkę w której kupiliśmy sobie po "herbacie z widokiem na morze", obleczone toną burzowych chmur. Pijąc tak ciepły napar podszedł do nas bidny pan sprzedający okulary, chusty i parasolki. Oczywiście wszystko Made in China, ale ... stwierdziłam, że skoro i tak pada to wspomogę pana i kupię parasol. Kosztował 5 Eur i był brązowy - cudo chińskiej fabryki małych rączek. Dobry uczynek jednak nie ma ceny. Dziwne, ale po kilku minutach przestało padać. Chmury jednak dalej zakrywały niebo. Ponieważ nic więcej nie chcieliśmy spożywać udaliśmy się opłukać ręce w morzu i wtedy się zaczęło .... 

Fale były bardzo przyjemne, tak bardzo, że nie dało się nie zamoczyć w wodzie, a później już było coraz lepiej ...


















Plaża była tylko dla nas. Pomyśleliśmy, że to dość dziwne, iż ani jeden człowiek nam nie towarzyszył, wszystkie parasolki są poskładane, a na drobnym i jasnym piasku są tylko nasze footprints-y.  Szybko poczułam się jak we własnym raju, myśląc „miało być tak tłocznie” podziękowałam losowi za tą godzinę samotności. A to wszystko za jedną parasolkę. Może dobro wraca…?

Później oczywiście zaczęli się schodzić cukrowi urlopowicze, my jednak byliśmy już daleko od nich w drodze powrotnej do samochodu, mając widok najpiękniejszej plaży ever w swoich głowach i na zdjęciach. 

Zdecydowanie polecam jak ktoś lubi tłumy i piękne plaże!

Madi