Londyn w 3H? Bardzo proszę! ... czyli niech NIEMOC będzie z Wami

Wydawać by się mogło, że przejście 17 km nie jest niczym strasznym. Jak
jednak pokazuje życie (i kolejne soczyste wspomnienie którym się z wami dzielę) to nie takie łatwe. Planując trasę oraz CZAS na jej przebycie, nigdy nie doliczamy tych "kilku" minut na robienie zdjęć, krótkie przerwy, zachwyty, zmęczenie, głód, potrzeby, szukanie ... itp. Zazwyczaj kończy się u na tym, że albo olewamy plany (prawie nigdy tak się nie kończy!), albo zwiedzamy cały dzień, tak, że po powrocie padamy na "pysk" - dosłownie, i nie ma znaczenia gdzie i w jakich warunkach to się dzieje. Dzisiaj, z perspektywy czasu, zastanawiam co się działo w moim umyśle, że wpadłam na tak genialny i zarazem zmyślny plan by odbyć tą jakże nietuzinkową oraz męczenniczą "pielgrzymkę" po Londynie w jeden dzień. Na prawdę nie wiem ... ale takie koncepcje nie "rodzą" się same i są owocem typowej, dla naszego społeczeństwa, zachłanności i poczucia uciekającego czasu, które sprawiają, że za każdym razem chcemy upchnąć jak najwięcej wrażeń i atrakcji na każdą minutę upływającego życia. Zwolnijcie - albo raczej Zwolnij! (i mam na myśli tu także siebie) - bo idąc tak szybko niczego nie zobaczysz. Delektujcie się chwilą i sprawiajcie, by trwała jak najdłużej ... 

A gdy będziecie chcieli zobaczyć kilka fajnych miejsc w Londynie to zaplanujcie wyjazd z rozwagą ... nie wszystko na raz, bo "londyńskich wariatów" nie warto naśladować.

Trasa - 17 km - 3 godziny 38 minut - Pielgrzymka Walking 

Wygląda mniej więcej tak ... pod warunkiem, że zaczniecie od A i skończycie na J :)


A i J - to oczywiście nasz nocleg - Hostel Clink 78 (wspomniany we wcześniejszych postach). Tak więc te punkty możecie sobie darować, ale reszta zostaje :) Nie przeciągając ... Startujemy!

Wychodząc z Hostelu ok. 9:00 z planem wędrówki zgodnie z mapą ... po 7 minutach zmieniliśmy plan (tzn. ja się znudziłam "iściem" prostą ulicą) i skręciliśmy w lewo w poszukiwaniu fajniejszych okolic. Znając mniej lub więcej kierunek w którym należało iść szliśmy całkiem nieświadomi, podziwiając widoki zaspanymi, jeszcze o tej porze. Ogólnie nie bardzo kojarząc - co, gdzie i jak - a na naszej pierwotnej "magicznej" liście było raptem 5 pozycji "do zobaczenia". Pełni nieświadomości (dopiero dzisiaj człowiek kojarzy co widział i jak to się w pełni nazywa!) przeszliśmy przez środek zabytkowego Smithfirld Market i wkroczyliśmy na terem (i tutaj mroczne intro rodem np. z Batmana) ~ City of London ...





Jak ślepe dzieci we mgle - przeszliśmy elegancko i na czuja przez Paternoster Square ...





by znaleźć się ... przy Katedrze Świętego Pawła (oczywiście do środka nie wchodząc - czego teraz żałuje), gdzie podziwialiśmy zewnętrzne detale i ludzi ...




Później (nie będę cały czas powtarzać - jak dzieci we mgle, ale pamiętajcie o tym) naszym oczom ukazał się Millenium Bridge ...





Ale ponieważ naszym PIERWSZYM celem był Tower Bridge odbiliśmy w stronę Bank of London, który niebawem ukazał się naszym oczom ...






Najgorsze było to: ONI w tych pokoiczkach w szklanej trumnie, a MY na wagarach ... ale SPOKO była sobota :) więc świeciło pustkami.






Przy Gherkinie, będąc już po kawie w PRET A MERGER (nie rozumiem dlaczego jest ich tam milion ... co 20 mertów ... skoro kawa jest tak nie dobra!?) trochę nad nami "zagórowało" szkło ...


Stamtąd już powiedzmy bez WIĘKSZYCH komplikacji ruszyliśmy w stronę Tower Bridge ... i w końcu dotarliśmy do Pierwszego celu naszej podróży.






Na Zamek Tower kolejka była długa ... aaa i nie ma się co łudzić, że kiedyś jej nie ma - ale my się tam nie wybieraliśmy wiec :)









W poszukiwaniu cienia (tak, słońce było nieziemskie jak na tę szerokość geograficzną ... ) skręciliśmy za mostem w lewo i weszliśmy nieco głębiej w Tower Bridge Piazza i te piękne budyneczki.




... gdzie cuda rodem z "powrotu do przyszłości" sobie parkują ...


A później trafiliśmy na dziedziniec z krętymi schodami prowadzącymi na dach ... no i fajnie. Ale nie mam bladego pojęcia, gdzie to było.




Po "krótkim" relaksie ruszyliśmy na bulwarem do DRUGIEGO punku na mapie ...











czyli oczywiście! Borough Market, gdzie zjedliśmy pyszną ... pizze pod ciekawą instalacją ... z parasoli ...





Po drodze minęliśmy Shakespeare's Globe i "pędziliśmy" już do atrakcji numer 3.





London Eye - i kolejna MEGA kolejka - czego się spodziewaliśmy, my naiwni "turystowie". Dlatego - NIE NIE NIE - zdjęć z góry nie będzie, bo szkoda mi czasu na stanie w durnej kolejce ... nie wiem jak Wy, ale ja tego wybitnie nie cierpię ... już wolę iść 10 km byle tylko nie stać.









Kolejne atrakcje pojawiały się bardzo szybko. NR 4 - Westminster i Big Ben.





Ps. W muzeum tortur też nie byliśmy - czekać z tymi tłumami to dla jak mnie jak torturowanie się żywcem ...















Jak usiedliśmy na Parliment Square to padliśmy na dobre 1,5h.



Ale ... trzeba było zobaczyć ostatnią atrakcje tego dnia ...


Czy było warto tam "leźć" ... nie do końca ...



Dlatego niektórym było wstyd, że nas tam "wydarli" ...


 Później został nam już tylko MARSZ do miejsca naszego "zgonu", bo jak się okazało nikt nie był na siłach by ogarnąć kwestie "wpakowania" nas w odpowiedni autobus, czy metro, bo o kupowaniu biletów już nie wspomnę ...

DLATEGO wykorzystajcie naszą męczenniczą przygodę z pożytkiem:
* Podzielcie sobie zwiedzania na mniejsze partie,
* Pamiętajcie o czasie na zdjęcia, jedzenie, odpoczynek i inne takie,
* I przede wszystkim zaopatrzcie się w Oyster Card, co by was NIEMOC nie dopadła!

M.