Gdańsk, czyli dlaczego warto zwiedzać Polskę

Czy kiedykolwiek mieliście tak, że wydawało się Wam, że już wszystko widzieliście i nic Was nie zaskoczy? Zgaduje, że nie raz. Na nasze szczęście, życie lubi zaskakiwać i gdy tylko wydaje się nam, że już nic więcej nie wpłynie na naszą percepcję świata, przewrotnie pojawia się na naszej drodze coś, co zmienia wszystko... 

Na mojej drodze "podróżniczej" los postawił Gdańsk. Ha! - pomyślała Magdalena - znam z historii, miasto kupieckie, niemiecka zabudowa, słynny żuraw i tyle! Nic wielkiego. - Moja ignorancja nie mogła osiągnąć wyższego poziomu, przez co zaskoczenie było tak ogromne, że przewartościowałam całe moje życie. Ot co! Magdalena zakochała się w tak banalnym, w jej odczuciu, Gdańsku - bezgranicznie, bezapelacyjne i boleśnie ... 


Wysiedliśmy na stacji Gdańsk Główny. Był sierpniowy poranek, tzn. południe, bo wracałam się oczywiście po okulary i inne ubranie, które postanowiłam zmienić zaraz po wyjściu :) Pogoda była bardzo słoneczna, upalna wręcz. Dzisiaj mogłabym powiedzieć, że idealna do tego, by wstać rano i mieć dobry humor od tak.

Ze stacji Gdańsk główny ruszyliśmy na starówkę ... a przynajmniej w jej kierunku, tylko trochę, jakoś tak na około ... ? Jak teraz patrze na mapę to sama nie wiem jak to się stało.



Jakimś cudem (może przez remonty) wysiedliśmy praktycznie przy GTS - Gdańskim Teatrze Szekspirowskim, który swoją konstrukcją i kolorem intryguje tak bardzo, że nie da się przejść obok niego obojętnie. Zdjęcia całości zobaczycie na necie - ja się skupiłam na szczegółach, ponieważ pojawiły się pierwsze zabudowania, w których się zakochałam :)


Źródło: http://teatrszekspirowski.pl







Skręciliśmy w pierwszą lepszą uliczkę - ciężko się odgrzebuje wspomnienia - jak się okazuje była to ulica Ogarna, dawniej Psia!, która swą nazwę zawdzięczała zwyczajowi polegającemu na wyprowadzaniu psów z miejskiej psiarni. Obecna nazwa - od czegokolwiek pochodzi - jest nader intrygująca. Wracając do samej ulicy, wiki można wyczytać, iż na ulicy jest 120 kamienic, zachowanych w różnych stylach, a w jednej z nich (obecnie nr 95) urodził się Gdański Fizyk Gabriel Fahrenheit. Obecnie przy jego domu stoi tabliczka, z tą właśnie informacją, więc jak będziecie zainteresowani z pewnością nie przeoczycie tego miejsca.






Idąc jak "śNięte krowy" doszliśmy do Bramy Krowiej, a dalej bulwarem, do Bramy Zielonej i samego serca Gdańska.






W południe rynek był bardzo zatłoczony, a sklepikarze wybierali przeróżne miejsca do stawiania swoich kramów, nawet tam, gdzie nie było to dozwolone. Straż miejska nie tylko dawała im za to mandaty, ale i rekwirowała cały towar. Nic więc dziwnego, że niektóre sprzedawczyki były ... hm ... wkurzone i rozwalały swoje kramiki ... darmowe emocje gwarantowane. Patrząc na to logiczne: sztuczne włosy, tatuaże z henny i porcelanowe gwizdki sprzedawane w bramie, to chyba niezły biznes skoro ryzykują ryzyko utraty całego towaru się opłaca.





Ze względu na aurę ominęliśmy rynek - spokojnie wrócimy tam później - i ruszyliśmy bulwarem w stronę słynnego Żurawia. 
Wybrzeże Motławy owocowało w poniemiecką zabudowę, która mnie powaliła.






Zastanawiam się tylko DLACZEGO przez tyle lat mojego życia "na ukrainie", nigdy nie miałam okazji pojechać nad morze. Żałuje strasznie, że dopiero w tamtym roku mi się udało. Zawsze lepiej późno niż później. Może dzięki temu morze Polskie jest dla mnie takie piękne. Porównanie robi swoje :) 















I w końcu dotarliśmy do głównej atrakcji, którą pamiętałam z lekcji historii w liceum (u Pana Arka (!) - if U know what I mean) - Żuraw, a właściwie brama ze słynnym Żurawiem, najstarszym, zachowanym dźwigiem portowym w Europie.





W poczuciu dobrze wypełnionego obowiązku, skręciliśmy w zaułki, bo głód wysuną się na powierzchnie percepcji, tak bardzo, że pora obiadowa nadeJszLa nieuchronnie. 


Później było już łatwiej, bo dołączył do nas Gdański przewodnik :) Bocznymi uliczkami ruszyliśmy w stronę rynku, a ponieważ było popołudnie, słońce zaczynało się chylić ku horyzontowi, a turysty jakby poczuli "pasza-time" i trochę się pochowali w restauracjach.





Tutaj, przy tej "małej" kamienicy, drugiej od lewej, zatrzymał się mój świat ... mijając kolejne uliczki, z kolorowymi fasadami, uświadomiłam sobie, że chciałbym być młodsza i inaczej pokierować swoim życiem - zakochałam się w Gdańsku, a w tej kamienicy mieści się wydział Grafiki ... why not?
Podróże jednak kształcą ;)







Koniec końców dotarliśmy na rynek, a tam Neptun, Bazylika Mariacka, kolorowe balony, Kataryniarz, Papug i Myszka Miki ...


















Bazylika Mariacka, trochę schodów, sakralny klimat i świetny punkt widokowy ... prawdziwe MUST SEE.













Po "męczących" wyczynach związanych ze wspinaczką na wieżę, panowie postanowili odpocząć, w Marinie. Z której strony, by na ten pomysł nie patrzeć był bardzo dobry, piwo też ... ceny ... mniej fajne, ale co tam ... 

 










Powrót na rynek, ostatni raz już dzisiaj, ale chyba najlepszy, zachodzące słońce zrobiło swoje...



Brama Zielona, w całej okazałości








Fontanna Neptuna 









Uliczni Artyści i "fani"








"Papug" (It just can not be she!) & Kataryniarz






Bazylika Mariacka


Wydział Grafiki ASP w Gdańsku 



Ul. Piwna







 




Przez Targ drzewny doszliśmy do kanału Raduni i Mostu Miłości ... każde miasto musi taki mieć ... zawsze się zastanawiam ile kłódek jest jeszcze aktualnych ... 








Mały Młyn





Fontanna na placu Heweliusza 







I na koniec Góra Gradowa i Gdańsk zapadający w sen ... 
Tym razem pożegnam się już tutaj :)

Udanego Weekendu,
eM.